Nasze milczenie (niestety) nadal trwa, ale jest nadzieja, że za tydzień pojawi się nasz kolejny (przełomowy ;) wywód. Tymczasem czytelnicy nie próżnują i dziś proponujemy krótkie rozważania na temat sytuacji mieszkaniowej na prawdziwej zielonej wyspie, okraszonej przykładem z życia wziętym.
Beny pisze tak:
Rudemu oczy nerwowo rozbiegały się na boki, z kącika ust ciekła ślina. W normalnych warunkach zbytnio nie odbiega od obrazu matołectwa, ale dzisiaj był jego wzorcowym przykładem. Chwile trwało zanim dotarło do niego słowa wypowiedziane przed chwilą:
– Ależ wy nie musicie nigdzie się wyprowadzać. Możecie jeszcze domieszkać do kwietnia i nie podniosę wam czynszu – zdołał z siebie wykrztusić.
– Ależ oczywiście, że musimy – cena, jaką podajesz, jest dla nas nie do zaakceptowania. Znaleźliśmy coś tańszego w takim samym standardzie, więc pozostaje nam się pożegnać – w głosie odpowiadającego słychać było wyraźną nutkę satysfakcji. Widać było, że czerpie z wynikłej sytuacji pewną radość.
– Ja na pewno kogoś tutaj znajdę. Taka jest cena rynkowa.
– Wiem i życzymy ci, żeby byli tak solidni jak my a nie jak nasi poprzednicy.
Przez twarz rudego przebiegł bolesny grymas, poprzednicy postanowili bowiem przenieść swoje tradycje plemienne na ziemie autochtonów. Do tej pory zresztą „fachowcy” nie domalowali sufitu po ognisku rozpalonym w kuchni, dalej przez farbę przebija ciemna plama. Ze względu na kolor skóry sprawców, więcej powiedzieć nie wolno (rasizm) – pozostaje nam w tej sprawie milczeć.
Na twarzach rozmówców można było dostrzec uśmiechy, jednak całkowicie rożne. Sytuacja uległa diametralnej zmianie – o ile jeszcze tydzień temu landlord z uśmiechem wręczał list z podwyżką, tak dzisiaj uśmiech ten przypominał raczej grymas bólu po zjedzeniu czegoś nieświeżego.
Pomimo medialnej propagandy, braku ogłoszeń na portalach i agencjach znalezienie nowego domu o podobnym czy takim samym standardzie nie było trudne. Właściwie znalazło się samo – wystarczyło puścić wieści w eter i sami zaczęli się zgłaszać znajomi znajomych, z propozycja wynajęcia bezpośrednio od właścicieli, z pominięciem agencji nieruchomości (bo po co im płacić), nieformalnie, bez kontraktu (bo po co płacić 40 % podatku od wynajmu), bez referencji, bo znajomi za nas zaświadczyli. Co to oznaczało? Że słowa pisane na murach za komuny przez mojego ojca (telewizja kłamie) są ponadczasowe i nie znają granic. Oczywiście idąc na nowe i do nowego landlorda podejmujemy ryzyko, ale czy nie opłaca się zaryzykować za 406,15 euro za miesiąc? Bo tyle wyniosła podwyżka. Równie dobrze może być tak, że w niedługim czasie trzeba będzie się wyprowadzać, bądź zostać na dłużej.
Co to oznacza dla rynku mieszkaniowego w Eire? ano parę rzeczy:
– mieszkania wbrew propagandzie są, jednak właściciele szukają ludzi odpowiedzialnych i unikają jak ognia tzw. socjałowców. Pierwsze pytanie pada, czy pobieracie rent allowence (dodatek do mieszkania). Co z tego, że można dostać kogoś na mieszkanie, jak później może być problem z pozbyciem się ich nawet, jeśli nie będą płacić. Dobitnie pokazuje to przykład naszego landlorda, który zgodził się nawet na kilka miesięcy mieszkania po starej cenie.
– państwo szuka wszędzie pieniędzy, dlatego niektóre domy są wycofane z rynku a wiadomości o nich rozprowadzana jest kanałami nieformalnymi (w ciągu tygodnia po rozpuszczeniu wiadomości zgłosiło się do nas trzech właścicieli – wszyscy na zasadach podanych wyżej). Nikt nie ma ochoty płacić 40% dla państwa, a już w szczególności, gdy spłaca kredyt i musi do interesu dokładać a dodatkowo miesięcznie dopłacać agencji nieruchomości. Interes po…. kiju.
– jeden z domów bardzo nam odpowiadających jest na sprzedaż – według zapewnień właściciela przez ostatni rok zgłosiła się jedna osoba (pomimo tego że chata wystawiona jest po cenie rynkowej). Może to świadczyć o kilku rzeczach:
a) właściciel kłamał (coś chyba musi być na rzeczy, bo czemu jeszcze chaty nie opchnął?)
b) nowe regulacje Irlandzkie Banku Centralnego skutecznie „cooled property market”
c) właściciele i deweloperzy zostali oderwani od realiów rynku nie zmieniając cen (coś nam to przypomina? ;)
Przy okazji warto też wspomnieć o mediach. Przeglądając internet i czytając prasówki, te oficjalne, maistremowe (tv nie oglądam od dobrych kilku lat), mam wrażenie, że bez względu na szerokość geograficzną i “natywny” język pismaków, artykuły są tworzone gdzieś daleko na czyjeś potrzeby, a na miejscu docelowym są tylko tłumaczone i dostosowane do sytuacji w danym kraju.
Na prawdziwej zielonej wyspie też brakuje mieszkań (w Najjaśniejszej ile? Coś chyba koło 900 tysięcy – nie orientuję się), tu też ponad 40% transakcji jest rozliczana w gotówce (znajome, prawda?), a równocześnie jest medialny płacz, że nowe regulacje obniżyły liczbę udzielanych kredytów, że młode małżeństwa nie stać na wynajem i że bardziej opłaca się wziąć kredyt, ale nie dostana go bo nie posiadają odpowiedniego wkładu. Koło się zamyka. Wiecie… z czasem zacząłem zastanawiać się czy coś ze mną jest nie tak, że tylko ja widzę rożne rzeczy inaczej niż reszta.
Idę pobawić się z dzieckiem na świeżym powietrzu, bo zaczynam dochodzić do coraz dziwniejszych wniosków zahaczających o „spiskowe teorie dziejów”, trącące oszołomstwem jak w przypadku TW „Bolka”. A nie… tutaj jednak miałem rację! ;) Myślcie samodzielnie!
Beny
PS. Wracając do spiskowych teorii dziejów… przez Irlandię przetoczyła się nieformalna dyskusja, jak to jest z tymi brakującymi domami i nagle się okazało, że dofinansowane przez podatników ze względu na swój „geniusz finansowy”, nieosiągalny dla zwykłego człowieka, banki zatrzymują coraz większą liczbę nieruchomości pod wynajem, których właściciele zalegają więcej niż rok z hipoteką. Ludzi na bruk a chata stoi pusta lub pod motek. Przypomina to trochę scenę z filmu Big Short (polecam), gdy wynajmujący dowiaduję się, że właściciel nie płaci a jego córka pokazuje im książki. Ot biznesmeni… i tylko zwykłych ludzi szkoda.
Dla głębiej zainteresowanych tematyką irlandzką, polecam artykuł:
Tytułem komentarza… spiskowe teorie dziejów bardzo często okazują się prawdziwe, bo można z całą pewnością powiedzieć, że nieprawdziwe są teorie dziejów fundowane nam przez mniej lub bardziej ukrytą, ale wciąż obecną propagandę medialną. No chyba że są jeszcze ludzie, którzy wierzą chociażby w to, że tacy na przykład Amerykanie to dzielni obrońcy demokracji i miłości na świecie, a wszędzie tam, gdzie pojawiają się ze swoją “pokojową” interwencją, zaczyna się zupełnie przypadkowo “wieczna” wojna, przy okazji której znika jakieś złoto lub zaczyna/przestaje płynąć ropa w zależności od potrzeb. Z sytuacją na rynku nieruchomości jest jednak nieco prościej niż z polityką strategiczną – ze względu na postępującą globalizację, wiele rynków jest bardzo do siebie podobnych i znajdują się w podobnym stanie (są oczywiście lokalne wyjątki – aktualnie takim wyjątkiem jest Grecja, ale każdy taki wyjątek ma bardzo łatwe uzasadnienie). Generalnie w otoczeniu zerowych stóp procentowych prawie wszędzie na świecie nieruchomości są drogie (bo “tani” jest kredyt). Niektóre kraje doznały silniejszej przeceny przy okazji poprzedniego kryzysu w okolicy roku 2008 (Irlandia, Hiszpania, Węgry, USA), w innych przecena była mniejsza, ale z racji późniejszego obniżenia stóp procentowych prawie wszędzie nastąpiło odreagowanie (co ciekawe, w Polsce za bardzo tego odreagowania nie było, a jedyną reakcją rynku na mocne cięcie stóp jest znaczne zwiększenie sprzedaży deweloperów, w sporej części kosztem rynku wtórnego – z punktu widzenia przyszłych cen mieszkań jest to obserwacja bardzo pozytywna). Na przykładzie Irlandii widać, że ludzie mają krótką pamięć i że ultra tani kredyt zawsze jest w stanie zreanimować rynek (przynajmniej do czasu kolejnego kryzysu). Długoletni wykres cen do 2011 roku wyglądał tak (z uwzględnieniem inflacji):
Widać tu, że pomimo spadków o połowę, w 2011 roku potencjał spadkowy nadal był ogromny (ceny mogły spokojnie spaść jeszcze o połowę od tego, co zostało). Jednak aż takich spadków nie było, za to później pojawiło się “odbicie” (tu wykres od roku 2005 do chwili obecnej):
W 2011 roku ceny spadły mniej więcej o 20% (a potencjał był na 50%), potem sytuacja się ustabilizowała, by w 2013 ceny zaczęły dość dynamicznie rosnąć. Do poziomów sprzed kryzysu jeszcze daleka droga (potrzeba ponad 50% wzrostu cen), ale to dobrze pokazuje, że przy ultra tanim kredycie nie da się osiągnąć “historycznie średniej” ceny nieruchomości nawet w takim kryzysie, w jakim pogrążona była Irlandia.
Jakie to ma znaczenie dla nas? Ano… spójrzmy jeszcze raz na powyższe wykresy – napompowanie bańki w Irlandii zajęło 12 lat (1995-2006) i ceny wzrosły wtedy ponad 3-krotnie. W Polsce największy wzrost wystąpił w ciągu 3 lat (2005-2007) i był prawie tak samo duży jak w Irlandii. Pierwszy wniosek – ceny w Polsce rosły o wiele szybciej niż w Irlandii, w której co do panującej wtedy bańki na rynku mieszkaniowej nikt już (teraz) nie ma wątpliwości. Wniosek drugi – nawet w tak “sensownym” kraju, jakim ogólnie wydaje się być Irlandia, wahania cen potrafiły sięgać 20, a nawet 30% rocznie. Wniosek numer trzy – dynamika spadków jest większa niż wzrostów (ceny spadają generalnie szybciej niż rosną – zupełnie jak na giełdzie, kiedy zestawić ze sobą przebieg hossy i bessy). Wniosek czwarty – odbicie w cenach nastąpiło dopiero po spadkach o 50% (i to tylko z racji ultra taniego kredytu – gdyby nie on, spadki najpewniej byłyby kontynuowane).
Wniosek ostateczny – skoro w Polsce mamy do czynienia z bańką na nieruchomościach tak, jak miało to miejsce w Irlandii (podobna skala wzrostów, tylko w dużo krótszym czasie), skoro mimo super “taniego” kredytu ceny w Polsce za nic w świecie nie chcą rosnąć (a w Irlandii jednak trochę wzrosły), skoro Irlandia jakoś tam wyszła z kryzysu, a Polska w kierunku kryzysu wciąż zmierza (nowy socjalistyczny rząd dodał w tej kwestii trochę “gazu”), to… no właśnie?
Czy długofalowo mamy szansę na zachowanie nadal bardzo mocno przeszacowanych cen? Doprawdy trudno jest mieć nadzieję, że nie będzie jakiegoś większego “tąpnięcia”, jak tylko skończy się super tani kredyt…
8
Cześć,
Bardzo fajny wpis, ciekawie i dynamicznie napisany. Dzięki Beny! No to teraz czekamy na przełomowe wnioski autora :)